Słońce stało w zenicie i jego promienie padały poprzez gałęzie na ściółkę leśną, na której leżał skacowany zezwłok Kopalnego. Kolejna szyszka rzucona przez leśnego skrzata siedzącego na gałęzi pobliskiego drzewa trafiła w nieogoloną szczękę śpiącego. Kopalny otworzył przekrwione oczy i… kolejny pocisk trafił go w czoło.
– Co jest, kurden balans? Kto chce klapsa w dziąsło?
Rozejrzał się wokół i ujrzał małego stworka na drzewie mierzącego w niego szyszką.
– Ej ty, nawet nie próbuj bo oberwiesz. Maminsynku jeden zaraz ci natrę u… UAAAAAA! – kolejna szyszka wylądowała precyzyjnie na nosie.
– Dobra sam tego chciałeś, idę po ciebie. gdzie twoi rodzice ty smarkaczu?
Skrzat patrzył z politowaniem na Kopalnego i gładził swoją siwą brodę płynnym ruchem dłoni.
– Zatrzymaj się czubku niewydarzony, chyba że chcesz żeby spotkała cię kara.
– Co, jeszcze mi się odgrażasz? Zaraz cię stamtąd ściągnę i zrobię kotlet mielony.
Skrzat wyciągnął w jego kierunku palec wskazujący i wyszeptał kilka słów. To co nastąpiło po tym przeszło wszelkie oczekiwania Kopalnego. Wśród dzikich dźwięków, syczenia i wycia, powietrze wokół nóg nieszczęśnika zawirowało szalonym kręgiem i ku swojemu przerażeniu Kopalny stwierdził że właśnie lewituje około pięciu metrów nad ziemią przybierając komiczne pozy ciała.
– Co jest kurza stopa? Nieważkość czy jak?
– Kara – padła odpowiedź – Teraz mnie wysłuchasz, a jeżeli spróbujesz być niegrzeczny to popatrz w dół i pomyśl co cię może spotkać po takim upadku.
– No co ty, nie puszczaj mnie. Będę grzeczny jak aniołek.
– Tak lepiej. No to teraz słuchaj, za to że tak źle obszedłeś się ze mną zostaniesz ukarany…
– Dwa razy za to samo się nie ka…
– Popatrz w dół.
-…
– Zostaniez ukarany czasowym przeniesieniem w inny strumień czaso – przestrzenny.
– Że co? Nie rozu… AJ! – zetknięcie z poziomem gruntu było wyjątkowo nieprzyjemne. Kopalny zerwał się na równe nogi rozcierając tę część ciała gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Rozejrzał się wokół, skrzata nigdzie nie było.
– Chromoenie smutów – splunął na ziemię, otrzepał się z igliwia i ruszył na północny – zachód przez las. Po kilkunastu minutach spaceru wyszedł nad brzeg jeziora. Woda leniwie lizała brzeg, pieniąc się w przybrzeżnych sitowiach niczym piwo. Skojarzenie to dodało Kopalnemu sił w nogach i wyciągnął krok chcąc jak najszybciej dojść do drogi, która nieomylnie poprowadzi go do miejscowości Jeleń. Minęła niespełna godzina od drobnego incydentu ze skrzatem leśnym, gdy wyszedł na drogę.
– O psia go w ząb. Asfalt zwinęli, czy jak?
Droga była w tym miejscu, tylko brakowało słupków, twardej nawierzchni i słupów telefonicznych. Wzruszył ramionami i poszedł na wschód gdzie miał niewątpliwie dojść do wsi Jeleń. Zapewne doszedłby bez przeszkód gdyby nie rozwiązało mu się sznurowadło w REEBOK’u. Schylił się aby je zawiązać i w tym samym momencie coś ze świstem przeleciało nad jego pochylonymi plecami i – SZTUMBRRRR (Wiewiór) – wbiło się w pobliskie drzewo. Chwilę potem z krzaków po przeciwnej stronie dało się słyszeć ludzki głos
– Czarownik jakowyś?
Kopalny podniósł wzrok i zauważył że w jego stronę podążają dwie postacie ubrane w resztki łachów i skóry zwierzęce. Wyższy z nich trzymał w rękach ogromną maczugę najeżoną żelaznymi kolcami, a niższy ale za to zdecydowanie szerszy w ramionach coś co kiedyś Kopalny widział w Muzeum Wojska Polskiego z etykietką „ŚREDNIOWIECZNY OBOSIECZNY MIECZ PÓŁTORARĘCZNY”.
– O kurden balans. Psychiczni, czy tu film kręcą?
Obawy co do zdrowia umysłowego okazały się całkiem nie na miejscu. Obaj dżentelmeni patrzyli teraz z odległości nie większej, jak zamach maczugą i całkowicie trzeźwym wzrokiem na Kopalnego. W dodatku okazali się ludźmi nie lubiącymi trwonić czasu i od razu przeszli do interesów.
– Oddajcie nam panie mieszek i idźcie zdrowi.
– Co? Jaki mieszek? – Kopalny wybałuszył oczy ze zdziwienia.
Przybysze popatrzyli po sobie a jeden z nich wykonał niedwuznaczny gest wskazującym palcem na czole.
– Dawaj pieniądze dobrodzieju, a czerep wyniesiesz cało.
Kopalny wytrzeszczył jeszcze bardzij oczy i już chciał zaprotestować, ale zdecydowana postawa rozbojników mówiła sama za siebie o konsekwencjach takiego czynu.
– No dobra już daję. – wystękał gdy niższy przysadził się do miecza i wyciągnął z portfela banknoty. Rozbojnikom opadły szczęki.
– Pergaminy jakie – rzekł niższy.
– Ani chybi znaki magiczne – wyszeptał wyższy.
– Pewnie wam mało. Dam wam jeszcze zegarek elektroniczny z dwunastoma melodyjkami. Wodoszczelny.
Wyższy wziął do ręki elektronika z którego popłynęła muzyczka.
– Ratuj się kto może!
– Ani chybi czarownik, w nogi. – wydali z siebie obaj okrzyki zgrozy i krzycząc na zmianę: diabeł, czarnoksiężnik, rzucili wszystko co mieli w rękach na ziemię. Po czym nie zwlwkając ani chwili uciekli.
– Świry. Jak boniedydy, jednak świry. – parsknął Kopalny, po czym schylił się i pozbierał swoje rzeczy. Jego uwagę przyciągnął miecz. Podniósł go i zwarzył w rękach.
– Zabiorę go do Warszawy i powieszę nad biurkiem na ścianie w redakcji. – pomyślał i znów ruszył w drogę.
Było już po południu, gdy gościńcem do sioła Jeleń dotarł jakiś człowiek. Dwóch parobków siedzących przed gospodą spoglądało na obcego.
– Patrzajcie kumie, rycerz jakowyś. Zbóje go musi złupili bo ostało mu się jeno mieczysko.
– Ej tam rycer. Pewnikiem sam zbójec.
– Co wy kumie ględzicie? Spojrzyjta na przyodziewek, skoro widok że to rycer zamorski.
Tym czasem zamorski rycerz herbu „REEBOK” z rodu Kopalnych z Warszawy dotarł do nich powłócząc nogami. Na kmieci spojrzały spod brwi dwa kufle.
– Piwo. Macie tu piwo?
Kmiecie popatrzyli na rycerza.
– Wejdźcie panie rycerzu do izby. Tu karczmę mamy co się „Pod Baryłką” zowie. A tam i piwa dostać i posilić się możno.
Rycerz Kopalny pchnął niskie drzwi i schyliwszy się wszedł do środka.
– Wszystko mi jedno jaki to strumień czaso-przestrzenny, ale chce się napić piwa. – pomyślał rozglądając się po słabo oświetlonej izbie. We wnętrzu, przy surowo ciosanych stołach i ławach siedziało kilku miejscowych kmieci, zaś w kącie przy samym szynkwasie zajmowało miejsce dwóch mężczyzn którzy wyróżniali się spośród ciżby ubiorem. Kopalny skierował się właśnie ku nim uważając że będą dla niego odpowiednią kompanią do wypicia kilku kufeleczków piwka.
– Czołem waszmości. Siądnijcie z nami panie rycerzu. Widać po przyodziewku co wy nie tutejsi. Pierwszy raz zapewne w tych stronach? – spytał pierwszy z nich na powitanie.
– Cześć. Jestem redaktor Kopalny z TOP SECRET. Przyjechałem pociągiem z Warszawy a wy tu mieszkacie?
– Ho, ho. To chyba kawał drogi mości dobrodzieju. Nigdy my nie słyszeli o Topsecretlandzie. Ja jestem Sir Gawronek a to jest Sir Haszak. Obaj my służbę pod jedną chorągwią dzierżymy u kasztelana Emiliusa Trzaska Pierwszego i Ostatniego co nam tu miłościwie panuje nad nami. Pójdźcie z nami mości panie Kopalny do kasztelana, on bardzo lubi słuchać o zamorskich krajach i każden obcy który tu zawita mus co by go odwiedzić i w gościnę wstąpić. – rzekł Sir Gawronek.
– No nie dajcież się molestować waszmość. Kasztelan nie skąpy i suto was podejmie a za gędźbę o obcych i dalekich landach trzosem ciężkim zapłaci. – dodał rycerz zwany Sir Haszakiem.
– Co mi tam. Aby piwo było to mogę i pogadać. – odparł dziarsko Kopalny.
– Więc nie psowajmy czasu i ruszajmy w konie co by na wieczerzę zajechać. – skwitował Sir Haszak i zaczęli się zbierać do drogi.
Po jakże bolesnej i ciężkiej drodze Kopalny znalazł się na dworze kasztelańskim w Lidzbarku. Jakich to odważnych i przedziwnych sposobów zsiadania z konia przez zad, przez łęk, na boki i między nogi pokazał swoim nowym znajomym. Obydwaj rycerze nie mogli wyjść z podziwu jak to rycerstwo z TOP SECRET’landu opanowało konną jazdę do perfekcji.
– Musisz waszmość nas nynie nauczyć tego wyskoku przez łeb koński z dwudziestometrowym lotem. Toż to fortel w każdej potyczce doskonały. Każden rycerz da się na to podejść. – Sir Haszak nie mógł ochłonąć z zachwytu.
– Uf. Tak, oczywiście. Panowie to dla mnie drobnostka. Lecz skoro jesteśmy na miejscu to może odłożymy naukę na inny dzień bo te sztuczki okropnie mnie zmordowały i spróbujmy dostać tu jakiś choćy mały kufel piwka.
Kopalny z ulgą nie dającą się opisać pozbył się pożyczonego w gospodzie konia i kontynuował podróż na własnych jakże potłuczonych nogach.
– Więc choćmy do stołapa kasztelańskiego aby zasiąść przy stole i przy piwie i jadle wysłuchać twych opowieści które już mnie męczą ciekawością wielką.
Sir Gawronek wskazał ręką wieżę stojącą w głębi grodziska. Ruszyli dziarskim (oprócz Kopalnego) krokiem w stronę schodów prowadzących do środka stołapu. Gdy weszli do gościnnej izby na pięterku, przybyłych powitał kasztelan Emilius Trzask Pierwszy i Ostatni.
– Witajcie moi dzielni woje. Rzeknijcie mi kogóż to Bogi niosą w moje progi?
– Wasza miłość gość to nie byle jaki a sam redaktor Kopalny rycerz z dalekiego TOP SECRET’landu mistrz miecza i konnej akrobacji napowietrznej jakiego u nas jeszcze nie bywało. – rzekł Sir Gawronek chyląc nisko głowę przed kasztelanem.
– Czynów dokonywał na naszych oczach niebywałych.
– A jakby mało tego było wasza miłość to sam jeden nieużywszy żadnej broni bandę Krwawego Mścikryka przegonił, chłopi gadali. – dodał Sir Haszak również chyląc głowę.
– Ale jak pokazał nam jak skacze ponad dwadzieścia jardów bez łęk siodła, my poznali jaka moc straszliwa w tym rycerzu. – dodał Sir Gawronek i ukłonił się raz jeszcze.
– Toż w rzeczy samej rycerz z waszmości musi być okrutny co nie zna strachu ani w boju ani przy kielichu.
Kasztelan wskazał ręką na ławę przy długim stole.
– Siadajcie a wy rycerzu z rodu Kopalnych gędźbę jakową zaczynajcie, bom okrutnie ciekawością męczony o zamorskich krajach. Hej, pacholęta! Piwa i jadła a przedniego co by nam w gębach się nie nudziło przy gędźbie.
Kopalny popijając piwo, opowiadał co mu ślina na język przyniosła a czym więcej pił piwa tym jego opowieść stawała się bardziej fantastyczna. Opowiadał o swoich bohaterskich a nie byłych czynach, godnych Conana barbarzyńcy, Draconusa z podziemi a przynajmniej Kapitana Klossa. Trójka wójtów słuchała tej lipnej opowieści jak bajki o Beholderze. Gdy Kopalny już zaniemógł i procenty skondensowane w krwiobiegu pozbawiły go władzy w jakimkolwiek członku ciała zaczynało wschodzić właśnie Słońce. Kasztelan i jego dzielni woje również posnęli potwornym tempem spożywania piwa jakie narzucił gość. Nie przeczuwając nawet że przez głowę dzika która stanowiła trofeum wiszące na ścianie patrzyły oczy i słuchały uszy będące osobistą własnością (baczność) naczelnika cechu złodziejskiego w Lidzbarku i nie tylko.
– Karamba! Takiego faceta mi potrzeba. Pora zacząć działać bo czas bieży okrutnie szwartko. – pomyślał Król Złodziei Borekiusz i pognał do cechu niczym Indiana Jones.
– Do licha! Ależ z tego Kopalnego to prawdziwy heros. – zamyślił się kasztelan. – Trzeba go wykorzystać z rozumem, bo taka okazja nieprędko się wydarzy po raz wtóry. Niech zgładzi tego smoka co nam tu już od pięciu lat życie zatruwa i potem wrzuci się bohatera do lochu. A stamtąd nikt nie wraca. Hm, już wiem! Obiecam mu pół zamku i rękę mojej córki. A ponad to skrzynię srebra której i tak nie ujrzy nigdy na oczy. Ha, ha, ha!.
Kopalny po doprowadzeniu swojego ciała do stanu trzeźwości i ponownym „włączeniu filmu” został doprowadzony przed oblicze kasztelańskie w celu złożenia mu propozycji godnej jego sławy rycerskiej.
– Waszmość redaktorze Kopalny z dalekiego TOP SECRET’landu, czy bywają tam u was smoki? – zapytał w pierwszuch słowach kasztelan.
– Och wasza miłość to u nas rzecz powszednia. Sam usiekłem ich co najmniej ze dwa tuziny. Dla nas smoki to nie nowość. – przechwalał się Kopalny nie przeczuwając wcale jakiego piwa sobie nawarzył.
Kasztelan uśmiechnął się szeroko. – To świetnie się składa bo właśnie mamy tu smoka który okrutne szkody nam wyrządza w plonach i zwierzętach. Mniemam mości rycerzu, że to nie będzie dla was żadnym problemem zgładzić go (w tym momencie Kopalny zakrztusił się piwem) lub przegnać stąd na cztery wiatry, co by nam się spokojnie i dostatnio żyło (Kopalny opanował kaszel). A nagrodą za ten czyn będzie ręka mojej córki, pół zamku i kufer pełen srebra. Hę? – Kasztelan odwrócił się do służby – Hej! Ależ wasza miłość to zbyt wielki dla mnie zaszczyt. – Kopalny dopiero teraz zrozumiał co grozi jego pięknej fizjonomii i nie mógł opanować drżenia rąk. – Kasztelańskiego smoka bić? Na pewno wśród twoich wojów znajdzie się godniejszy rycerz ode mnie. Lecz Kasztelan był człowiekiem nad wyraz uprzejmym.
– Ależ waszmość do tego zadania widzę tylko jedną osobę, która może podołać. Ciebie mój drogi.
Do izby weszła Mira.
– O kurtka na wacie. MAŁOLATA! – wysapał Kopalny.
A rzeczywiście było na co popatrzeć no i nie tylko. Po dwóch godzinach Kopalny wyszedł przed stołp kasztelański całkiem zabujany w córeczce kasztelana i przekonany, że jedyną metodą na zdobycie Małolaty jest wykonanie zadania naznaczonego przez jej ojca. I tak z mieczem u lewego boku i małym trzosikiem srebra Kopalny stanął przed wyjściem z grodu zastanawiając się czy od razu ruszyć na poszukiwania straszliwego gada przez miejscowych zwanego niewinnie smokiem, czy udać się do karczmy.