Piwem i Mieczem cz. 10

-… idziemy do Lasu Cieni. Ja tam żadnych babek zjadarek ani mamun się nie boję – Kopalny popatrzył na resztę władczym wzrokiem. Alex przygryzł własną brodę.
– A gule? – zapytał.
– Żadnych guli nie ma, strachy na lachy i trele morele. Powiedziałem już, że nie boję się żadnych potworów.
– A smok? – znów zapytał Alex.
Kopalny poczerwieniał na twarzy i popatrzył na krasnoluda tak, jakby miał zaraz go zjeść na surowo bez dodatku pieprzu i soli.
– Zamknij się! Głupi jesteś i się czepiasz!!
Alexowi ze zdumienia opadła szczęka i krążące w pobliżu muchy z radością zaczęły wlatywać do krasnoludzkiej rozdziawionej gęby. Drużyna ruszyła naprzód za Kopalnym, który szedł miotając dosadne przekleństwa na temat prowadzenia się matek krasnoludzkich. Za nimi wypluwając, co bezczelniejsze muchy dreptał Alex. Grupa powoli posuwała do przodu i po całodziennej wędrówce stanęła przed ścianą lasu. Kopalny popatrzył na Alexa.
– To o tym zagajniku gadałeś? – wskazał w stronę bezkresnego lasu.
Alex ze spuszczoną głową zamruczał coś pod nosem i na tym wymiana grzeczności na ten dzień została zakończona. Drużyna dzielnych (?) awanturników rozłożyła się obozem pod drzewami, które miały im zapewnić ochronę przed ewentualnym deszczem. Kompania wystawiła nocną straż, gdyż okolica stała się nieprzyjemnie nieprzyjemna. Prócz wartowników wszyscy poszli spać. Alex z Bedem stanęli na pierwszej warcie.
– Ales fwysys? Cuh zwoni – powiedział troll rozglądając się nerwowo dookoła.
– Ttto jjjja dddzdzdzdzwowoninie zęzębabami – odpowiedział zgodnie z prawdą Alex. Obydwaj nie spodziewali się, że z krzaków pod postacią stada zajączków obserwuje obóz niejaki Borekiusz.
– Karamba. Ależ odważny ten Kopalny. On nie boi się niczego.
Borekiusz nie mógł wyjść z podziwu. Reszta nocy upłynęła w nerwowej atmosferze, gdyż okazało się, że dzwonienie zębami nie jest jedyną zdolnością Alexa. Nad ranem o samym świcie chłopaki zebrali się w sobie i ruszyli w dalszą drogę podbudowani bliskością celu, lecz jednocześnie oklapnięci z powodu otaczającego ich zewsząd nieprzyjemnie nieprzyjemnego lasu. Kiedy już wydawało się, iż nic nie będzie niepokoić naszych bohaterów, Kopalny idący na czele pochodu zauważył jakiś bliżej nie sprecyzowany ruch w pobliskich jałowcach. Pamiętając o opowieściach Alexa o tym miejscu poczuł, że coś zimną strużką spłynęło mu po karku, a wszystkie włosy na głowie zaczęły przyjmować pozycję pionową.
– Słuchajcie chłopaki. TAM COŚ SIĘ RUSZA – wysyczał po cichutku przez zaciśnięte zęby.
Alex spojrzał we wskazanym przez Kopalnego kierunku i poważnie zbladł. Troll popadł w stan nerwowy i zaczął trząść głową, aby zlokalizować to COŚ, co miało się TAM ruszać. Reszta drużyny zgodnym, zsynchronizowanym ruchem dobyła broni, a Wiewióriusz i Kaczoramiks ścisnęli mocniej kostury. W nagle zapadłej ciszy dało się słyszeć ohydne odgłosy i spośród jałowców wynurzyły się pokraczne sylwetki guli. Cztery karykaturalne postacie okropnie mlaskając i siąkając zaczęły zbliżać się do sparaliżowanej strachem drużyny. Gdy potwory zbliżyły się na odległość kilku kroków do chłopaków dotarł smród, który zamieszał im w żołądkach niczym w skobkach.
Kopalny nie wytrzymał i z okrzykiem na ustach próbował ucieczki. Zawrócił na pięcie i położył się grzecznie pod drzewem, które jeszcze długo po tym drgało od potężnego uderzenia. Wiewióriusz uniósł ramiona, aby cisnąć zaklęcie, lecz niewyobrażalny odór ułożył go w trawie, a czarnoksiężnik pożegnał się z rzeczywistością przepięknym „wielorybkiem”. Blady niczym sama śmierć Kaczoramiks próbował opuścić miejsce walki na czworaka, a Alex zatkawszy nos jedną ręką drugą ścisnął mocniej swój topór i stanął na szeroko rozstawionych nogach. Emiliusz z ciężkim berdyszem w rękach słaniał się na nogach, a jego woje piszczeli prawie z zachwytu na widok guli. Gule ryknęły strasznie i rzuciły się do ataku na naszą brygadę. Troll, który nie takie już zapaszki wąchał w swoim awanturniczym życiu, również rycząc skoczył do przodu i zastawił sobą drużynę. Jego młot zatoczył półkole i trafił jednego z nich głowę. Przegniła nielekko szyja nie wytrzymała takiego impetu ciosu i głowa potoczyła się po trawie pomiędzy drzewa. Gula jakby prąd poraził, najpierw zesztywniał, a potem padł na kolana i nieskoordynowanymi ruchami zaczął przeczesywać ziemię pazurami w poszukiwaniu głowy. Bed nie przyglądał się tej scenie, gdyż właśnie w tej chwili cios jego broni wyekstrahował ramię drugiego napastnika. Ramię poleciało krótkim łukiem w kierunku drużyny. Pierwsze ciosy gulów odbiły się od grubej skóry trolla nie czyniąc mu żadnej szkody. Gdy Alex w przypływie szału bitewnego z dzikim rykiem, który przypominał odgłos nadlatującej kuli armatniej runął na najbardziej wysuniętego w prawo przeciwnika i mocnym ciosem topora pozbawił go równowagi, troll trafił czwartego gula w plecy. Gul trafiony przez Beda wysypał się z wnętrzności na trawkę, po czym zebrał wszystko jednym ruchem w łapy i rzucił się do ucieczki. Alex jeszcze zdążył zadać trzy tęgie ciosy zanim jego przeciwnik stracił oddech i oklapł niczym szmata. Drużyna otrząsnęła się z szkou i pozbierała swój rynsztunek rozrzucany na placu boju, aby ruszyć w dalszą drogę. Od tej chwili wszyscy jak jeden mąż mieli się na baczności i pilnie lustrowali teren. Kiedy dzień się kończył kompania weszła na polanę, na której zobaczyli samotny kamienny budynek. Cały gmach zbudowany został z białego wapiennego kamienia, bóg wie skąd i w jaki sposób tu ściągniętego. Na zwieńczeniu dachu widniały otwory strzelnicze, ściany od połowy w górę pokryte były płaskorzeźbami przedstawiającymi zwierzęta fantastyczne. Od białości budowli odcinały się odrzwia wyciosane z czarnego marmuru. Portal domostwa był zwieńczony dwoma gryfami obróconymi do siebie przodem i stojącymi na tylnych łapach. Przednie łapy opierały na tarczy herbowej, na której dało się zauważyć wizerunek antałka piwnego. Alex przyglądał się znalezisku sceptycznie.
– Ciekawe, ki diabeł tu bywa?
– Może i diabeł, ale znak nad drzwiami ma odjazdowy, co za tym idzie, napiłbym się piwa – oświadczył Kopalny i ruszył prosto do wejścia.
Emilius tak zadziwił się niebywałą odwagą Kopalnego, że sam na ochotnika poszedł na zwiad. Tymczasem nasz bohater doszedł do drzwi i pchnął je lekko. Tak jak się spodziewał uchyliły się bez problemu. Wszedł do środka i pierwszą rzeczą, jaką mógł stwierdzić to to, że nie trafił do gospody. Pomieszczenie, w którym się znalazł, było dość obszerne. Na prawo i lewo znajdował się po dwa wyjścia zamknięte solidnymi drzwiami, a na wprost niego na środku sali stał stół z mocno poczerniałego już drewna. Sam w sobie stół nie był nadzwyczajny, ale to, że przy nim siedziały cztery szkielety ludzkie nie należało do widoków codziennych. Kopalny wycofał się powolutku i potem biegiem wrócił do reszty drużyny. Pierwszy dostrzegł go Alex.
– Patrzcie jak pędzi. Pewnie zobaczył ducha.
W tym momencie Kopalny dopadł do nich i wyjaśnił.
– Ten domeczek z pewnością nie jest tawerną, zajazdem, ani żadną inną speluną. Nikogo tam nie ma tylko jakiś czterech gości okrutnie się zasiedziało. Nic tu po nas, lepiej spieprzajmy! I ruszył bez zbędnych ceregieli w dalszą drogę. Reszta popatrzyła na domek i wzruszywszy ramionami lub splunąwszy za siebie poszła w ślady Kopalnego.

odc10
Przenocowali w krzakach nie opodal tego miejsca, które tak spiesznie opuścili. A gdy tylko wstał świt znów nogi poniosły ich na spotkanie przygody. Jak się okazało nie musiały ich nieść daleko, bo przygoda czekała nad pobliskim strumieniem płynącym w stronę moczarów. Gdy tylko drużyna dotarła do tego miejsca, napotkała dziwną sytuację. W samym środku potoku stał młody mężczyzna po kolana w wodzie i pochylony z młotkiem w prawym ręku czatował na coś wpatrzony w jej toń. Alex bardzo zainteresował się tym zjawiskiem i zawołał w kierunku moczącego nogi.
– Hej, dobry człowieku! Czego ty tam tak wypatrujesz!?!
Moczący nogi wyprostował się gwałtownie i przyłożywszy palec do ust wysyczał:
– Cicho być, bo mi wodnika spłoszycie.
– Szuwarka? – zapytał rezolutnie Kopalny.
– Pewnie, że Szuwarka! – zniecierpliwił się jegomość, wzruszył ramionami i dodał – A kogóż by innego?
– No to chcieliśmy ci powiedzieć, że on siedzi gdzie indziej – poinformował Alex.
– Tak tak. Na pewno teraz się czai w potoku i czeka na nas, palancik jeden! – Kopalny nie mógł sobie odmówić znieważenia wroga. – Alex przerobił go na szaro i teraz drań poluje na nas. Gdybyś go przypadkiem spotkał, pozdrów go od Kopalnego i jego przyjaciół.
– Dobra, nie ma sprawy – odpowiedział nieznajomy chowając młotek.
– Hej, przyjacielu wodników, a w którą stronę to na trzęsawisko? – zapytał druid.
Nieznajomy podrapał się w głowę i po chwili wskazał ręką na południowy zachód.
– Tam – oznajmił i wylazł z potoku, aby wylać wodę z butów.
– Dzięki! – podziękował Kaczoramiks i drużyna ruszyła w dalszą drogę. Kiedy zapadł zmierzch grupa dotarła do granic lasu i przed nimi rozpostarły się moczary. Na brzegu trzęsawiska oczekiwał ich dżin czyszcząc sobie paznokcie Tonikiem. Po gorącym powitaniu i niekończących się opowieściach o przygodach, jakie trafiły się drużynie, przygotowano się do noclegu. Wartę tym razem miał trzymać dżin. Rano po spokojnie przespanej nocy i po zjedzonym porannym posiłku zwanym śniadankiem, dżin poinformował drużynę o wynikach swojego zwiadu na moczarach.
– Latałem trochę na mocharah i widu i slychu smoka. On est oghomny i pekny. Ah sal ho wypathosyć. Sedzi na samym solku bahnica i est w doskonatej fohmie. Ume bylak ogem pohażyć i hata ak mohyl.
– No gadaj jak do niego dotrzeć? – zniecierpliwił się Kopalny, a reszta mu przytaknęła.
– Ohywyste na moim dyhanie mahiznym. – odparł dżin.
– No to nie ma co marudzić, ruszajmy w drogę! – rzucił propozycję nie do odrzucenia Alex. Kopalny, podrapał się w czubek głowy i kombinował jak oddalić ten nałożony na niego przez kasztelana obowiązek, ale nic mu do głowy nie przychodziło. Już po chwilce krótkiej niczym walnięcie morgenszternem drużyna unosiła się nad bagniskiem na magicznym dywanie. Dżin jak przystało na właściciela dywanu sterował jego lotem i po niecałej godzince dolecieli do centrum trzęsawiska. Tu, jak opowiadał dżin, miał siedzieć smok. Wszyscy z zaciekawieniem przyglądali się okolicy i wypatrywali pomiędzy drzewami, czy aby nie widać gdzieś gada, który napytał tak wiele biedy okolicznym hodowcom rogacizny i świń. Kiedy drużyna na latającym dywanie dżina wylądowała na wyspie pośrodku bagniska. Dżin zwinął sprawnie swój pojazd, a dzielna kompania rozglądała się w tym czasie po wyspie. Co prawda nasi bohaterowie samego smoka nie znaleźli, ale śladów świadczących o jego tutejszej obecności było bez liku. Na największy ze śladów trafił, a w zasadzie trafił w niego Wiewióriusz. Jako że poszukiwał znaków bytności smoka po niebie, przeto wdepnął w prawie półtorametrowy końcowy produkt przemiany materii. Po upewnieniu się, że smok pojawia się na wyspie pośród bagniska, drużyna rozglądnęła się za miejscem, w którym by mogła poczekać na moment powrotu smoka. Do dyspozycji załogi znalazł się rozłożysty dąb, lekko nadpalony od góry. Drugim miejscem, które ewentualnie nadawały się do tego celu były ruiny bardzo starej chaty rybackiej. Narada grupy była szybka i krótka. Czołową rolę w niej odegrał jak zwykle Kopalny.
– Ja tam nie mam żadnych problemów z wyborem miejsca, którym powinniśmy poczekać na tego gada. Tak czy inaczej musi tu przylecieć i… – wywód Kopalnego przerwał rezolutnie Wiewióriusz.
– Powinniśmy poczekać na sąsiedniej wyspie!
Kopalny poczerwieniał na twarzy i popatrzył w stronę czarnoksiężnika jak na parszywiejącego królika.
– Ty, Wiewióriusz, to się zamknij, bo jesteś głupi i na niczym się nie znasz, a w ogóle to idź się umyć, bo czuć od ciebie smokiem na kilometr. Bezdyskusyjnie poczekamy tu na smoka, a schowamy się o tam.
Kopalny wskazał w stronę….
Tak, tak, no i właśnie doszliśmy do historycznej chwili, o której potomni będą wspominać i pisać książki, i kręcić filmy, i pisać sztuki teatralne, i chyba się zapędziłem. W każdym razie teraz Wy macie pole do popisu, gdzie ukryła się drużyna? Odpowiedzi przyślijcie na… itd itp. Kochani Kopalny jest bardzo zawiedziony, gdyż imion dla smoka doszło do nas bardzo, bardzo mało, a konkretnie sztuk 1. W związku z tym liga ochrony zabytków kazała powstrzymać się z wytypowaniem zwycięzcy i teraz nagrodą będzie tylko wydrukowanie tłustym drukiem bez pochwały przed frontem redakcji. Mamy nadzieję, wciąż nieustającą, że wreszcie znajdzie się jakiś bohater, który znajdzie imionko dla naszego gada. Pozdrawiam wszystkie nasze Czytelniczki, no i Czytelników. Do następnego pisania.

DUCH SERCHI

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*