Gdy tylko dostałem „Sea Legends” w swoje ręce, mój wzrok przykuła okładka, na której widniał wspaniały okręt sunący po wzburzonym morzu. Wyobraźnia zaczęła działać. Obraz ognistego nieba przyniósł ze sobą odgłosy wystrzałów armatnich i zapach płonących okrętów. Dwa skrzyżowane olbrzymie ostrza natychmiast sprowokowały wyobraźnię do przeniesienia się w sam środek abordażu, gdzie usłyszałem szczęk krzyżowanych kling, jęki ranionych przeciwników i łopot żagli. Napis, którego faktura przypomina roztopione złoto, widniejący nad sylwetką statku przywołał pasjonujący nastrój odkrywania tajemnicy olbrzymich skarbów, sekretnych map z „X” będącym tak oczywistym wskaźnikiem przyszłego bogactwa i tego wszystkiego, co nas fascynuje w opowieściach o piratach.
To była moja wyobraźnia, jednak po uruchomieniu samej gry świat, który sobie zbudowałem, nie rozwiał się, a nawet powiem więcej, został WYPEŁNIONY KONKRETNA OPOWIEŚCIĄ.
Historia nasza rozpoczyna się w roku 1667, kiedy jako młody kapitan Richard Gray wypływamy statkiem Jej Wysokości na Barbados miejsce naszej służby ku chwale Korony Anglii.
Tamtejsze czasy nie należą do najspokojniejszych. Hiszpańska dominacja na morzach minęła, ustępując przymierzu Francji i Holandii. Krok po kroku zdobywane byty kolejne kolonie Nowego Świata przez okręty tych dwóch flot. Anglia znajdowała się wtedy w politycznym kryzysie, jednakże stosując zasadę przymusowego werbunku szybko zaczęła powiększać swoją flotę.
We wszystkich trzech państwach rozpoczął się wyścig i to nie o byle jaką stawkę, ale o przejęcie sukcesji po Hiszpanii w Nowym Świecie. Pełną pulę mógł zgarnąć tylko ten, kto zwycięży na morzu. W tych latach morze było częstym świadkiem walk, rzezi, strategicznych posunięć, nielegalnych interesów i buntów załogi prowadzących najczęściej do zmiany kapitana lub bandery na Joily Roger, oznaczającej rozpoczęcie kariery korsarza.
W takich to czasach przyjdzie nam rozpocząć służbę w Marynarce Królewskiej. Nasze losy z pozoru określone, w trakcie przygody zaczną tracić swój stateczny charakter. Szlachetne postępowanie, zrozumiałe i wymagane w Starym świecie, zderzy się ze przeobrażoną kulturą ludzi Nowego Świata. Na każdym kroku dostrzeżemy niesprawiedliwość, korupcję, ciemne sprawy, machlojki i intrygi. Wiele razy będziemy musieli stanąć przed dylematem: czy utracić życie zachowując honor, czy też stać się piratem i postępować na własną rękę.
Właśnie ta wolność wyboru naszej drogi życiowej jest najlepsza w grze. Owszem możemy postępować według ustalonego przez autorów scenariusza i poddać się przygotowanej intrydze. Ale możemy też rozpocząć własną opowieść, zrywając ze swoją przeszłością i podejmując karierę handlarza lub pirata, którego losy i dokonania utrwalą nasze nazwisko w historii.
CO MY TU MAMY?
Jakkolwiek potoczą się nasze losy, będziemy musieli często zawijać do portów. Tutaj będziemy rozmawiać z reprezentantami miejscowych władz, z karczmarzami i ich gośćmi, kupcami, handlarzami bronią, szefami stoczni i wielu innymi indywiduami. Będziemy mogli kupować towary próbując sprzedać je w innych portach, w ten sposób stając się handlarzami. Także urodzeni piraci będą mogli znaleźć coś dla siebie, wszak nikt nie zabronił zdobywać fortec można, oprócz grabienia statków, najeżdżać na porty, zyskując w ten sposób sławę, pieniądze, ale i kilka zer na liście gończym. Kariera łowcy nagród także stoi przed nami otworem całe mnóstwo możliwości.
Będziemy mogli odwiedzić słynny, Port Royal, spotkać się oko w oko ze sławami pirackiego rzemiosła, a nawet skrzyżować szable w pojedynku z niejednym z nich. Wszystko przedstawione ładną, troszeczkę komiksową grafiką i dosyć specyficzną muzyką. Charakter obu wydał mi się szalenie znajomy i nic dziwnego. Wszak grę tworzył zespół ludzi mających pochodzenie rosyjskie czuje się klimat kreskówek wschodniego sąsiada. Kiedyś mieliśmy tego do oporu, dzisiaj jest to rzadko spotykana barwa w grach z pewnością i ten element nadaje grze uroku podobnego do tego z rosyjskojęzycznej wersji „Trzech muszkieterów”.
Gra zawiera w sobie wspaniały aromat morskich opowieści, które snuje się w zimowe wieczory przy kominku. Kiedy spoglądając na obraz ze wspaniałym okrętem flagowym kołyszącym się na wzburzonym morzu zapadamy się w świecie marzeń, które ziścić się mogą się tylko w cudownych opowiadaniach o piratach i ukrytych skarbach. Możliwość faktycznego tworzenia podczas gry własnej historii jest czynnikiem wyróżniającym „Sea Legends” od innych gier przygodowych z liniowymi scenariuszami, a elementy handlowe mogą być szalonym wyzwaniem dla morskich strategów.
EMILUS
P.S. Trochę szkoda, że nie została stworzona pełna polska wersja gry, no i że tytuł nie został przetłumaczony na: „Morskie Opowieści”. Mnie i kilku znajomym osobom z branży wydawałby się bardziej adekwatny od „Legendy Mórz”.