Miłośnicy symulatorów nie mają raczej powodów do narzekania. Na dobrą sprawę istnieją już symulatory wszystkiego, co jeździ, pływa i fruwa, co więcej, lista symulatorów ciągle się wydłuża. Największym powodzeniem cieszą się samoloty, ale i miłośnicy motoryzacji nie mają powodów do narzekania. W zeszłym roku wśród programów dla nich pojawiła się już trzecia wersja programu Test Drive.
Początkowo program mi się nie spodobał. Samochody reagowały na naciskane klawisze po wariacku, tak, że nie byłem w stanie ich opanować, trasy wydawały się nie mieć końca, toteż całość wylądowała gdzieś na dyskietkach i powędrowała do szuflady.
Po kilku miesiącach dostał się w moje ręce porządny komputer (386 jak ta lala, 33 MHz i cache memory, SVGA) z dużym twardyskiem. Zanim zainstalowałem na nim coś poważniejszego, była okazja, żeby przyjrzeć się na VGA wszelkim grom schowanym w szufladzie. Zainstalowałem TD3, odpaliłem go i… to był zupełnie inny program! Wszystkie wcześniejsze kłopoty musiały mieć swoje źródło w zbyt wolnym komputerze (niby AT), bo można było jechać, jechać i jeszcze raz jechać.
No i pojechałem. Trasa (ta którą mam, podobno są i inne) wiedzie z nad wybrzeży Pacyfiku do parku narodowego Yosemite. Do przejechania jest pięć odcinków, każdy ma kilkanaście mil. Po drodze pada deszcz i śnieg, jeżdżą inne samochody (swoją drogą wychodzi na to, że po Ameryce jeżdżą tylko trzy rodzaje samochodów innych niż policyjne), stacje radiowe nadają różną muzykę, kury i wiewiórki (a może lisy?) przebiegają przez drogę, na przedniej szybie rozbijają się komary i motyle (zwłaszcza w kotlinkach nad wodą) a krowy stoją na poboczach. Czasem jest dzień, czasem noc, po niebie latają samoloty, po jeziorach pływają żaglówki a nad morzem świecą latarnie morskie.
Podstawową zaletą gry jest świetna grafika. Samochód jedzie wśród bardzo urozmaiconego krajobrazu pola, domy, góry, drzewa przesuwają się na ekranie jak w świecie rzeczywistym. Podobne algorytmy generowania obrazu są stosowane od jakiegoś czasu w symulatorach lotu obiekty składa się z wielokątów (najczęściej trójkątów i czworokątów), dzięki czemu ich wygląd zależy od kierunku patrzenia i ewentualnego zasłaniania się różnych fragmentów obrazu.
Po kilku próbach przejechania całej trasy zorientowałem się, że zwykle jest więcej niż jedna droga pozwalająca na osiągnięcie mety. Postanowiłem wtedy narysować kompletną mapę wszystkich tras, co jednak okazało się zadaniem niewykonalnym. Powód jest prosty – o ile w dwóch pierwszych etapach obszar po którym się jeździ jest ograniczony, w trzech pozostałych można jechać bez końca – np. prostą jak strzelił autostradą, z której co kilka kilometrów będzie zjazd w prawo, prowadzący zawsze w to samo miejsce.
Oto i mapy – bynajmniej nie pretendujące do miana kompletnego opracowania kartograficznego obszarów na zachód od Yosemite. Mogą się jednak okazać przydatne pozwalając na skrzyżowaniu skręcić w stronę mety, zamiast w przeciwną. Mapy są schematyczne, toteż zawierają przede wszystkim informacje o skrzyżowaniach i rozjazdach, pomijając wszystkie zakręty nie mające znaczenia w trakcie jazdy. Na kropkowane odcinki dróg można wjechać, zwykle pod warunkiem przeskoczenia przez zarwaną nad rowem drogę.
Robaquez
Opublikowano w czasopiśmie TOP SECRET 10/3 (1992)