Po kolejnym roku mamy kolejną wersję „Wing Commandera”. Poprzednia miała być ostatnią, ale sprzedawała się na tyle dobrze, że ostatnią nie została. Dokręcono kolejną część filmu. przygotowano kolejne misje, zapakowano to wszystko na sześć płytek i puszczono w świat, tym razem bez szumu i reklamy tak głośnych jak pod koniec 1994 roku.
Tym razem — pokrótce — historia ma następujący przebieg. Choć wojna z Kilrathi zakończyła się jakiś czas temu definitywnie, od jakiegoś czasu w kosmosie ktoś atakuje bezbronne konwoje. Nie wiadomo kto to robi, ale podejrzenie pada na Światy Graniczne — nie będące częścią Konfederacji, ale luźno z nią sprzymierzone. Takie podejrzenie może zaowocować bratobójczą wojną ludzi z ludźmi — jak się jednak w trakcie gry okazuje, podejrzenie nie jest słuszne i naszym zadaniem staje się udowodnienie Konfederacji kto za tym wszystkim stoi. Oczywiście może nam się to udać, ale może się nie udać. w zależności od tego jak potoczą się losy kampanii, w której weźmiemy udział i od tego, po której stronie się opowiemy. Nie będę rozpisywał się bardziej szczegółowo, żeby nie psuć Wam zabawy, dodam tylko, że na ostateczne rozwiązanie będzie miał wpływ nie tyle od wynik ostatniej misji w kosmosie. ile to jak uda nam się rozegrać pewną dyskusję w obecności sporej liczby słuchaczy. Czyli — zamiast zręcznościówki — przygodówka.
Tak się złożyło, że grywam sobie w Wing Commandery parzyste —jak na razie miałem do czynienia głównie z dwójką i czwórką, jedynka i trójka w mniejszym lub większym stopniu mnie ominęły. Żeby wiedzieć o czym piszę sięgnąłem więc do tekstu Rooshkeena z TS 4/95 o „WC3″, żeby móc porównać swoje doznania z jego sprzed roku. Przyznam, że srodze się zawiodłem. Nie tekstem Rooshkeena, ale grą — bo z porównania jego doświadczeń i wrażeń z moimi jasno wynika, że nie zrobiono praktycznie żadnych zmian w części zręcznościowej. Symulator (?) potrafi dokładnie tyle samo, co rok temu. Misje też niczym się nie różnią i w 90% wypadków sprowadzają się do wystrzelania wszystkiego, co się rusza. Grafika jest dobra. ale po „Air Power”, „EF2000″ i „Flight Unlimited” nie robi już żadnego wrażenia. A scenariusz i film — nie są złe. lecz po obejrzeniu tych kilkudziesięciu scen wcale nie mam ochoty na obejrzenie zmontowanego z nich filmu pełnometrażowego. jak to było przy „Silent Steel”.
Zresztą to, że film nie jest zły też jest względne, bo niektóre jego elementy wydają mi się fatalne, bądź po prostu śmieszne gdy im się bliżej przyjrzeć. Mark Hamil wygląda tak, jakby mundur pił go pod pachami, zresztą większość kostiumów jest cokolwiek bezsensowna, bo po co na pokładzie statku kosmicznego wysokie, czarne oficerki? W wojskach lądowych mają one swoje uzasadnienie, w marynarce i lotnictwie nie bardzo. Śmieszy mnie też Maniak z lekko wystającym brzuszkiem — jak na pilota myśliwca jest trochę za bardzo podtatusiały z wyglądu. Gdyby się jeszcze przynajmniej nie chwalił swoją odpornością na przeciążenia w rozmowie z marines… Kiedy zjawiamy się na pokładzie Intrepida, oglądamy przez kilka minut ciągle tych samych dwóch facetów gaszących pół litra płonącej benzyny w beczce, co ma dać nam do zrozumienia, że statek jest mocno pokiereszowany. I tak dalej… Nie ukrywam, że widziałem znacznie gorsze filmy. ale w niczym nie zmienia to mojej oceny „WC4″.
Mimo wszystko gra się całkiem nieźle, a stopień rozbudowania gry gwarantuje kilkaset godzin zabawy. W miarę upływu misji pojawiają się nowe typy statków, którymi możemy się posługiwać, pojawiają się fakty zmieniające naszą ocenę osób z którymi mieliśmy wcześniej do czynienia, wreszcie kilkakrotnie to my mamy podejmować decyzję o tym, jaka akcja powinna być wykonana, czy wolno nam w imię szybszego zakończenia walki poświęcić życie tysięcy cywilów, co jest ważniejsze: zdobycie nowych myśliwców czy odbicie słabo bronionego krążownika. W praktyce decyzję podejmuje się wróżąc z fusów, bo nie mamy dostępu do żadnych danych taktycznych które pozwoliłyby na uznanie którejś akcji za istotniejszą, jednak przynajmniej przez chwilę ma się poczucie własnej ważności. W kosmosie zaś trzeba wylatać setki godzin, zanim dotrze się do końca, jako że w niektórych misjach przychodzi nam potykać się praktycznie w pojedynkę ze stadami pilotów na maszynach znacznie lepszych od tego, czym w danej chwili dysponujemy.
Podsumowując (żeby nie znęcać się nad grą dalej) „Wing Commander 4″ jest grą albo średnią, albo niezłą, ale na pewno nie ląduje w grupie gier świetnych. Szkoda, że cały wysiłek przy jego tworzeniu poszedł w nakręcenie filmu, a nie w dopracowanie symulatora i zadań stawianych przed nami w kolejnych misjach, bo z tematyki kosmicznej można jeszcze sporo wycisnąć, zwłaszcza pakując w nią pieniądze ciężarówkami, jak to miało miejsce w przypadku dwu ostatnich (?) wydań „Wing Commandera”.
Borek