Czekaliśmy na „Quake’a” długo, coś ze dwa lata. Na podpuchą rozpuszczano różne informacje, trochę screenów wszystko po to, by podtrzymać nimb „Dooma. Chyba to się udało, chociaż sam moment wydania gry nie był moim zdaniem najlepszy. Wciąż trwa mania „Duke’a” i przez to „Quake” trochę zniknął „w tle”.
Opis zacząć oczywiście należy od wymagań sprzętowych. Minimalną konfiguracją umożliwiającą granie jest 486 DX2/66 z 8 MB pamięci. Z góry jednak ostrzegam, że nawet w najniższej rozdzielczości 320×200 grać się nie da, ze względu na skokową animację – no coś w stylu „Dooma 2″ odpalonego na 386 DX/33 z 4 MB RAM.
Zabawa zaczyna się od 486 DX/133, a jeszcze lepiej Pentium 100. Oczywiście włączenie wyższych rozdzielczości wymusza posiadanie co najmniej 16 MB RAM. Użytkownicy Windows 95 także nie uruchomią „Quake’a” bez tej ilości pamięci. Tak więc już granie w trybie 640×480, nie najwyższym przecie, jest nierealne bez Pentium 150 MHz, 16 MB RAM i szybkiej karty graficznej (najlepiej 2 MB). Trudno sobie wyobrazić sprzęt, który mógłby „wyrobić się” w rozdzielczości 1280×1024, a i taka jest dostępna dla graczy. Otrzymujemy za to niemal doskonalą grafikę. Teksturowane, świetnie cieniowane wnętrza (na murach widać nawet ruch światła pochodni), wszystkie zaś trójwymiarowe potwory nie cierpią na pikselozę (nie to co w poprzednich produkcjach tego typu). Jedynie strzały osłabiają wrażenie graficznej doskonałości produktu. Wyglądają jakby ktoś wygarnął grochem z dwururki (totalna pikseloza). Sceneria zmieniła się znacząco. Autorzy gry poszli w kierunku „zaciemnienia” zabawy, tzn. wykreowania atmosfery bardziej horrorowej w stosunku do pierwowzoru („Duke Nukam 3D” jest stanowczo bardziej nowoczesny). Ściany rodem z kościołów, lawa i bagna, witraże przełączniki a la templariusze, plazmopodobne sufity to wszystko znakomicie spełnia swoje zadanie. Z zupełnie innej bajki są natomiast chociażby pojemni ki z materiałem radioaktywnym (zastępują dawne wybuchowe beczki) czy granatnik, ale daje się to jakoś „przełknąć”. Chodzi mi o to, że ogólna wymowa „Quake’a” (nie licząc broni) jest średniowiecznomroczna.
Zrezygnowano z otwierania drzwi i tajemnych przejść przy pomocy SPACJI, co eliminuje łażenie przy każdej ścianie i szperanie, w poszukiwaniu nie znalezionych jeszcze skrytek. Drzwi otwierają się za dotknięciem, a w tajne przejścia trzeba po prostu strzelić ich odnalezienie ułatwiają wyróżniające się tekstury. Moim zdaniem jest to krok naprzód, preferuje ludzi spostrzegawczych, a nie maniaków-klawiszologów.
Nowości. Nasz bohater może rozglądać się góra-dół (także strzelać). pływać i nurkować (tlenu w płucach wystarcza na jakąś 1 minutę), a także skakać, niestety niezbyt wysoko. Jest to dziś bardzo standardowy sposób sterowania, zapoczątkowany bodajże w „Dark Forces”, a z lubością rozwinięty w „Duke Nukem 3D”. Zestaw broni pozostał w miarę zbliżony. Nadal mamy strzelbę (także dwulufową), której siła rażenia została jednak znacznie ograniczona. Lepsze okazują się sprzęty strzelające gwoździami (NAILS), szczególnie SUPERNAILGUN, którego jedyną wadą jest szybko kończąca się amunicja. Dalej GRENADE LAUNCHER miotacz granatów, odbijających się od ścian i eksplodujących po czasie lub zetknięciu z dowolnym obiektem organicznym. Pozostawiono bazookę (ROCKET LAUNCHER) i miotacz energetyczny, którego przemianowano na THUNDERBOLT. Ciekawostką tej broni jest fakt, że w wodzie poraża wszystko, co się w niej znajduje łącznie z Tobą.
Przeróżnych potworków jest w „Quake’u” dostatek, przy czym ze szczerym smutkiem muszę powiedzieć, że nie uświadczy się już ani miśków, ani świń, ani żadnych „Baronów”. Szkoda, bo przyzwyczaiłem się do wykańczania tej hołoty. Wymyślono natomiast gromadkę innych niesympatycznych człeków i nie tylko, gościa zaopatrzonego w pilę i miotacz granatów, zombie których nie sposób definitywnie wykończyć, węże plujące jadem oraz kilkanaście innych. Na nudę na pewno nie można narzekać, chociaż moim zdaniem usunięcie najlepszych doomowych postaci jest błędem.
Grywalność i zabijalność nie zmniejszyła się ani trochę, stopień trudności jest odpowiedni, to znaczy nie wykańczają nas po pierwszym strzale, a i my musimy się pomęczyć i strzelać w odpowiednim kierunku. Niektórzy gostkowie po trafieniu przewracają się na ziemię, by za chwilę powstać. Inni reagują tylko na podwójne, bezpośrednie trafienie z bazooki. Jeszcze inni są podatni na ataki przy użyciu gwożdziobijców. Jest więc chyba nieźle, zabawę oceniam na kilka tygodni do miesiąca mniej niż w „Doomie 2″, ale niedługo powinny nadejść nowe levele i wtedy można bawić się od nowa (w końcu to dopiero wersja shareware).
Od czasu do czasu trzeba wysilić szare komórki znaleźć klucz, stanąć w jakimś miejscu, w coś strzelić, gdzieś pójść. W zakończeniu pierwszego epizodu należy opuścić do lawy dwie potężne elektrody, a potem włączyć przepływ prądu. Niezłe! Jeśli chcecie to zrobić sami, musicie spróbować „Quake’a”. Pamiętajcie ta gra to już nie to, co „Doom”, no ale oto chyba chodziło. Kwestia gustu.
Luke
P.S: Pełna wersja gry będzie sprzedawana przez CD Projekt.
Opublikowano w czasopiśmie TOP SECRET 53 (1996)